Argument gapowicza
Potocznie gapowiczem jest ten, kto jeździ transportem zbiorowym nie płacąc za przejazd. Funkcjonujące w nauce i filozofii pojęcie „efektu gapowicza” jest bardzo bliskie temu potocznemu rozumieniu.
W skrócie, gapowiczem w istotnym tutaj sensie jest ktoś, kto czerpie korzyści z jakiegoś dobra publicznego, a nie ponosi kosztów związanych z utrzymaniem tego dobra, pomimo że takiego udziału w kosztach można od niego oczekiwać. Tym samym gapowicz zachowuje się nie w porządku względem osób, które utrzymują dobro, z którego on korzysta.
Tę sytuację można zilustrować przykładem. Jeśli przyjmiemy, że drogi, mosty, chodniki są dobrem publicznym utrzymywanym z podatków, to regularne korzystanie z tej infrastruktury, przy jednoczesnym uchylaniu się od płacenia podatków, jest nie fair w stosunku do tych, którzy płacą podatki. Ktoś, kto nie płaci podatków, a korzysta z tego, co zostało z nich sfinansowane jest więc gapowiczem.
W jaki sposób można jednak tę sytuację z niepłaceniem podatków odnieść do wyborów? Argumentacja przebiega w następujący sposób:
- Dobrze funkcjonująca demokracja jest dobrem publicznym.
- Do tego, by demokracja dobrze funkcjonowała potrzebny jest udział obywateli w wyborach.
- Sytuacja, gdy ktoś korzysta z dobra, jakim jest dobrze funkcjonująca demokracja, a jednocześnie nie przyczynia się do jego wytworzenia oznacza bycie gapowiczem.
- Nie powinniśmy być gapowiczami.
- Powinniśmy brać udział w wyborach.
Lomasky i Brennan krytykują jednak takie zastosowanie argumentu gapowicza. Twierdzą, że to jest raczej normalna sytuacja, że czerpiemy korzyści z działalności innych osób i nie ponosimy kosztów tej działalności. W większości takich przypadków nie ma nic nieprzyzwoitego. Każdy korzysta na tym, że niektórzy zajmują się rolnictwem i wytwarzają żywność, a przecież zdecydowana większość osób nie bierze żadnego udziału w tej produkcji.
Oczywiście Lomasky i Brennan zauważają, że w przykładzie z produkcją rolną nie ma mowy o byciu gapowiczem, o ile rolnicy otrzymują odpowiednią rekompensatę, to jest zapłatę za swoją pracę. Tyle, że – zdaniem tych autorów – o podobnym kompensowaniu możemy mówić w przypadku wyborów. Osoby, które nie biorą w nich udziału, zostając w domu, automatycznie zwiększają moc głosu tych, którzy w wyborach biorą udział. Co do zasady jest bowiem tak, że im mniej osób głosuje, tym większa jest moc pojedynczego głosu, bo zwiększa się szansa, że głos pojedynczego wyborcy zadecyduje o wyniku wyborów. Nie jest to jakiś wielki zysk po stronie głosujących, ale koszt, jaki oni ponoszą biorąc udział w wyborach też nie jest przecież wielki.
Z tym ostatnim założeniem można jednak polemizować. Koszt uczestnictwa w wyborach wcale nie jest tak bagatelny, jak mogłoby się wydawać. Poza samą wizytą w lokalu wyborczym na ten koszt składają się przecież działania przygotowujące do podjęcia przemyślanej decyzji wyborczej. Odpowiedzialny wyborca powinien rozumieć stawkę wyborów, znać dostępne opcje, wypracować własne stanowisko, a to wszystko wymaga od niego wysiłku. Nie jest więc jasne, czy tak rozumiany koszt jest w jakikolwiek sposób rekompensowany przez drobny zysk w postaci minimalnego zwiększenia mocy pojedynczego głosu.